piątek, 29 listopada 2013

Czemu Doktor ocalił Gallifrey

Justin Cook gościnnie argumentuje falę narzekań na powrót Gallifrey.


Po szokujących wydarzeniach z "The Day of the Doctor", wielu fanów kwestionuje decyzję Stevena Moffata o przywróceniu Gallifrey. Ja sam uważam, że to odważne posunięcie było wręcz genialne. Chciałbym odpowiedzieć na kilka najczęściej spotykanych narzekań na temat tego zdarzenia, które usłyszałem lub wyczytałem i zamierzam wprowadzić kilka świeżych argumentów.


"To cofa wszystkie wady Doktora i czyni go zbyt idealnym!"

To chyba skarga z która spotkałem się najczęściej. Do tych, którzy tak uważają: Wyobraźcie sobie jak wyglądała by scena w której trzej Doktorzy zamierząją aktywować Chwilę gdyby nie było tam Clary. Gdyby nie jej sprzeciw Doktorzy unicestwiliby Gallifrey. Byli całkowicie gotowi by nacisnąć ten przycisk dopóki nie podniosła głosu. Pewnie, mogliby wymyślić plan na ocalenie Gallifrey, ale w końcu i tak doszłoby do jej destrukcji gdyby nie Clara. To czyni scenę jeszcze piękniejszą gdyż pokazuje pozytywny wpływ jaki miały na Doktora jego towarzyszki. Bez dwóch zdań, Doktor wciąż pozostaje bardzo mroczną postacią jednak dzięki towarzyszom pokazuje swoją dobrotliwość.


"To cofa całe siedem sezonów kreowania postaci!"

Odwołam się poniekąd to poprzedniej odpowiedzi. Pamiętajcie, że Doktor miał zamiar aktywować Chwilę. Wspoglądając wstecz na poprzednie siedem sezonów widzę gniew, żal i próby zapomnienia, które są dla niego pokutą za bycie skłonnym do zrobienia czegoś tak strasznego. Kształtowanie jego osobowości nie jest w żaden sposób przekreślone przez to, że po tym całym czasie, w końcu ocalił Gallifrey. Wszystkie jego uczucia były szczere i prawdziwe. Doktor w głębi duszy jest dobrą istotą. Jego trwająca wieki kara dobiegła końca i znowu może wrócić do domu.


"Skoro mowa o jego domu: Władcy Czasu są zepsuci i źli! Czemu chciałby ich ratować?"

Doktor nigdy nie był zbyt dobrze odbierany na Gallifrey. W "The War Games" Władcy Czasu zmusili go do regeneracji za złamanie ich zasad nie-ingerencji. Sami Władcy są prezentowani jako gburowaci i zarozumiali a ich cechy zostały podkreślone w "The End of Time" nowej serii. Lecz zauważcie, że wszystkie te negatywne interakcje dotyczą tylko wysoko postawionych Władców Czasu. Kto powiedział, że wszyscy z nich są tacy jak oni? Nie zapominajmy o dzieciach, którzy mogą wyrosnąć na zarówno dobrych jak i złych. Jakim prawem miałby Doktor ukarać ich wszystkich za poczynania starszyzny? Poza tym, Gallifrey to jego dom. Gdybyś wiedział, że Ziema jest skazana na zniszczenie i miałbyś/miałabyś szansę ją ocalić pomimo wszystkich strasznych rzeczy które się tu dzieją, zrobiłbyś to? Oczywiście że tak! Doktor jest już zmęczony samotnością. Ma dość życia w żalu. Ocalenie Gallifrey jest jak najbardziej sensownym krokiem.


"Ale co z Rassilonem i resztą Wielkiej Rady? Chcieli zakończyć czas!"

To już zależy od Pana Moffata. Szczerze wątpię, że Doktor powróci na Gallifrey zastając ją idealnym i perfekcyjnym miejscem. Będą problemy i historie, które powstaną z tych problemów. Powrót Gallifrey to Puszka Pandory zupełnie nowych elementów fabuły. Osobiście bardzo chciałbym zobaczyć powrót "Osoby Która Prawdopodobnie Jest Matką Doktora".


To by było na tyle! Wiecie już czemu Doktor uratował Gallifrey i czemu to dobrze współgra z jego postacią. Nie mogę się doczekać aby zobaczyć jej powrót i dzielić go razem z Wami!

środa, 27 listopada 2013

Recenzja: An Adventure in Space and Time


Nie ma wątpliwości, że Doctor Who wzbogacił życie wielu z nas. Długowieczność serialu w dużej mierze zależy od jego różnorodności, kreatywności oraz zdolności do przekształceń i odkrywania na nowo bez utraty jednostkowej tożsamości. Lecz czasami nietrudno zapomnieć, że serial, w formie jaką znamy dziś, miał bardzo skromne początki: należało bowiem zapełnić dwudziestopięciominutową przerwę w sobotniej ramówce. Możemy również zapomnieć, że zanurzone w powszechnej świadomości fundamenty, takie jak TARDIS, Dalekowie czy nawet sam Doktor, nie istniałyby gdyby nie pasja, oddanie i wytrwałość pierwotnej ekipy produkcyjnej serialu oraz najważniejszego aktora, Williama Hartnella. An adventure in Space and Time przywołuje historię początków serialu w przejmujący i urzekający sposób, z wartym uznania występem Davida Bradleya w roli Hartnella.


Oblicze Bradleya jest szczególnie ekspresyjne, gdy sprawnie imituje irytację Hartnella oraz jego niezadowolenie, gdy zostaje zaszufladkowany, ale pokazuje również jego sentymentalną, uczuciową stronę w przypadku uroczej relacji z wnuczką Judy oraz stosunków z Verity Lambert. Wyczuwalna chemia między Bradleyem i Jessiką Raine dodaje przejmującego tonu kolejnym wydarzeniom. Poznanie decyzji Verity o odejściu z serialu łamie serce, tym bardziej, że Hartnell stwierdza, że jest ona „skałą”, która go podtrzymuje. Słynne mylenie kwestii przez Hartnella dostarczało elementów humorystycznych („Sprawdź cudzołożnika”), ale bywało również urocze, gdy Judy zauważyła jeden z jego błędów (ten, gdy Doktor potrzebuje specjalnych rękawic, by móc dotknąć Daleków). Pokazane zostało jego ogromne oddanie młodszym widzom – pracował mimo pogarszającego się stanu zdrowia. Miażdżyca Hartnella miała coraz większy wpływ na zapamiętywanie kwestii. Bradley przedstawia Hartnella jako postać tragiczną: mistrza w swoim rzemiośle (w sensie dosłownym, gdy okazuje się, że tylko Hartnell posiada wiedzę o konsoli TARDIS), zmuszonego wycofać się z serialu i zrezygnować z postaci, którą szczerze kochał. W czasie sesji zdjęciowych, już po odejściu pierwotnych towarzyszy, widzimy oznaki dystansowania się Hartnella, odsuwania się w swój własny świat, podczas gdy serial zmienia się wokół niego. Więc być może to właściwe, by najważniejszy człowiek serialu, któremu dziś tak wiele zawdzięczamy, mógł zerknąć w przyszłość (na postać Matta Smitha) oraz na spuściznę, jaką po sobie zostawił.



Jedną z najbardziej uderzających sekwencji w opowieści jest dramatyczne zestawienie Lee Harleya Oswalda przygotowującego się do zabójstwa Kennedy’ego oraz Sydneya Newmana czytającego na głos scenariusz do The Daleks. W punkcie kulminacyjnym Kennedy zostaje zastrzelony podczas słów „Eksterminować. Eksterminować”. W rzeczy samej, Adventure… eksploruje kontekst historyczny serialowych początków, zwłaszcza wyjątkowy status Verity Lambert, czyli pierwszej producentki w BBC, która sprzeciwia się seksizmowi patriarchalnej stacji. Więź, która rozwija się między nią a reżyserem Warisem Husseinem, „outsiderami” wrzuconymi w „morze dymu, tweedu i spoconych mężczyzn”, jest zabawna i iskrząca od chemii. Raine jest zachwycająca w swojej roli, gdy Lambert walczy o serial, broniąc jego potencjału – na przykład, kiedy Newman odrzuca The Daleks jako B.E.M (bug-eyed-monsters). Jeśli zaś chodzi o Newmana, Brian Cox, niezwykle charyzmatyczny aktor, gra z klasą i żywiołowością, przedstawiając Newmana jako postać przerysowaną, ale również poważną i sympatyczną, jeśli sytuacja tego wymaga – na przykład w scenie, w której Newman martwi się, że czołówka serialu jest zbyt przerażająca dla docelowej widowni. Pod względem wizualnym, Adventures… jest bardzo bogate, a rekonstrukcje oryginalnych planów są imponujące – na szczególne zainteresowanie zasługuje piękny wystrój TARDIS. Bycie świadkiem historii, która rozgrywa się przed naszymi oczami to fascynujące doświadczenie: od rozprzestrzeniania się dalekomanii z dziećmi udającymi Daleków, przez włączenie Doctora Who do mediów, po odegranie pamiętnej przemowy Doktora z The Dalek Invasion of Earth, zabarwione autentycznymi emocjami i w końcu zastąpienie Hartnella Patrickiem Troughtonem (ze znośnym występem Reece’a Shearsmitha). 

Reasumując, An Adventure in Space and Time jest pracą z miłości. Inteligentny, wciągający dramat z jednej strony oraz wierne przedstawienie historii z drugiej – dostarcza zarówno wiele informacji jak i emocjonalnych przeżyć.